TWITTER BLOGGER  SKULLATOR       PLIKI COOKIES  KANAŁ YOU TUBE

KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL

patronaty.jpg (2614 bytes)
FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ

 

ŻEBRA ADAMA

HORROR EKSTREMALNY

 

Mariusz Koziński

Późno się zrobiło. Grubo po północy. Za oknem kompletna ciemnica, całkiem jak pod kapturem skazańca na szafocie.

Adam strząsnął popiół z papierosa za okno samochodu, kiwając się do rytmu jakiegoś gównianego popowego hiciora. Ciało reagowało na muzykę bez udziału mózgu, który miał obecnie ciekawsze rzeczy do roboty. Na przykład liczenie kilometrów.

Mężczyzna z trudem powstrzymywał stupor. Był zmęczony, ale nie aż tak bardzo, by po prostu zasnąć za kierownicą. Sięgnął do uchwytu obok siedzenia kierowcy i wyciągnął papierowy kubek z zimną kawą. Solidny łyk sprawił, że senność ustąpiła miejsca obrzydzeniu.

Co za lura, ja pierdolę – pomyślał, wrzucając do resztek napoju niedopałek, a potem ciskając kubek za okno.

Jeśli nie kofeina, to być może muzyka go otrzeźwi. Przełączył stację na jakąś rockową rozgłośnię. Nie był zwolennikiem żadnego konkretnego gatunku muzyki. Zazwyczaj miał w dupie czego słucha, ale niektóre brzmienia znakomicie pasowały do pewnych sytuacji.

Pop nadaje się do jazdy samochodem za dnia, rock do podtrzymywania przytomności nocą, hip-hop jest świetny do ruchania (równomierne biciory pasują do rytmu podrzucania biodrami), a metal najlepiej sprawdza się – oczywiście – przy zabijaniu.

Kiedy Adam kroił tę małą, rudą dziwkę, wiszącą teraz na wieszaku na drugim końcu vana jak biały, bezkrwisty połeć mięsa w rzeźni, z podkręconych na full głośników jego samochodu leciał jakiś kawałek Cannibal Corpse. Najlepszy akompaniament do preferowanej przez niego rozrywki. Zagłusza krzyki i tworzy atmosferę. A przy tym daje solidnego kopa, prawie jak wstrzyknięta w żyły adrenalina.

Zanim ruda wyzionęła ducha, Adam porządnie ją wypieprzył. Nie było trudno zmusić ją do wzięcia do ust kutasa. Najwyraźniej zdążyła przywyknąć, co nietrudno było zgadnąć na pierwszy rzut oka – dziurawe pończochy i prawie niewidoczna miniówa mówiły wszystko.

Ruda ssała jak pompa próżniowa. Kiedy przyłożyć jej do głowy wiertarkę – i zakręcić na postrach wiertłem – przechodziła samą siebie. Najwyraźniej rozrywający bębenki warkot narzędzia stanowił lepszą motywacją niż parę wymiętych banknotów wręczonych przez okno ciężarówki przez kierowcę z plamami potu pod pachami.

Cóż, ruda musiała wiedzieć, co dla niej dobre.

Okazało się, że jej język znał sztuczki, o których nie śniło się innym wystającym przy drodze kurwom. Wylizała jego pałę tak dokładnie, że nie potrzebował nawet nawilżacza, żeby wyjebać ją w dupę.

Zmienianie dziur to najlepszy ubaw. Zabawił się z nią kilka razy, stosując technikę starszą od trójpolówki: usta-dupa-usta-dupa-usta-dupa. Za którymś razem puściła długiego pawia, ale nie mógł jej winić. Po kilku analach jego fiut nie pachniał już różami.

Teraz ta dziwka wisiała z tyłu vana i patrzyła pustymi oczami przez przyciemniane szyby. Jęzor zwisał jej z posiniałych warg, a po czole ściekała gruba struga zaschniętej krwi z wydrążonego wiertarką otworu. Tępa suka miała jeszcze głupsze spojrzenie niż za życia, a to nie lada wyczyn.

Nie należy oceniać książki po okładce, ale nie w tym wypadku. Mówiąc delikatnie, ruda nie była tytanem intelektu. Kiedy zatrzymał się obok niej biały van, podeszła do niego tak pewnie i ufnie, jak pies podchodzi do miski z żarciem. Powiedziała na głos cenę, a Adam stwierdził, że dorzuci jeszcze coś ekstra, jeśli pojedzie z nim kawałek dalej. Rzuciła się na forsę bez pytania. Pozwoliła się wywieźć w głąb lasu. Nie protestowała, gdy włączał płytę Cannibal Corpse.

– Lubisz ostro? – zapytała, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.

– Bardzo ostro – odparł, myśląc o nożu tkwiącym w schowku po stronie pasażera.

Używał tego ostrza do trzech rzeczy – do otwierania metalowych puszek z żarciem, do dłubania między zębami, jeśli akurat utkwiła tam jakaś pozostałość po posiłku, i do cięcia na wąskie pasemka tępych dziwek. Dokładnie takich, jak ta tutaj.

– Bardzo ostro – powtórzył.

Zaczęła się opierać dopiero, kiedy wyciągnął kajdanki.

Szarpała się, wyła, protestowała.

Teraz jednak nie zdradzała żadnych objawów buntu. Była spokojna, wręcz stoicka. Na wybojach podskakiwały jej cycki – duże, jędrne kule, z sutkami twardymi jak pestki owoców i sinymi prawie tak jak jej usta. Martwe i zimne, a jednak wciąż na swój sposób podniecające.

Adam przestał zerkać w lusterko, bo nagle krok jego spodni stał się wypukły od kiełkującej z wolna erekcji. Zdecydował, że czas już poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Nie ma sensu dłużej obijać się wzdłuż pustej szosy, skoro zbliża się noc, a w ciągu najbliższych kilku godzin i tak nie uda mu się dotrzeć do miejsca przeznaczenia.

Zatrzymał się na poboczu i zgasił światło w szoferce. Przeszedł na tył, do miejsca, gdzie wisiała jego niedawna zdobycz. Rozpiął spodnie i wyciągnął fujarę. Była gotowa do akcji, ale na wszelki wypadek masował ją przez chwilę, żeby stwardniała na kamień.

Jego drąg mierzył ponad dwadzieścia centymetrów. Większość kurw szeroko otwierała oczy ze zdziwienia na ten widok. Łykanie podobnej armaty to nie byle jakie wyzwanie, a co dopiero, kiedy klient wymarzy sobie penetrację brązowej dziury. Co ciaśniejsze dziwki miały wtedy naprawdę przejebane.

Niestety, ruda była w tej chwili całkowicie niezdolna do udzielenia sensownego fellatio, dlatego też Adam musiał poradzić sobie sam. Nic nie szkodzi, był ekspertem.

Kiedyś przez trzy miesiące pracował na stacji benzynowej, żeby zarobić na operację plastyczną. Nic nie wydawał z zarobionych pieniędzy, utrzymywał się głównie z portfeli ukradzionych porwanym na szosie dziwkom. Dość szybko udało mu się uzbierać kilka tysięcy, których potrzebował do wcielenia w życie marzenia – chirurgicznie usunięto mu dolne żebra. Dzięki temu drastycznemu zabiegowi jego ciało zyskało nieznaną wcześniej elastyczność.

Stał się jak człowiek guma – tak giętki, że mógł ustami dosięgnąć własnej pały. Szybko wyszkolił się w technice autofellatio tak bardzo, że mógł bez dwóch zdań nazwać samego siebie mistrzem. Bardzo rzadko natomiast używał swoich umiejętności na innych mężczyznach. Właściwie tylko wtedy, kiedy desperacko potrzebował pieniędzy.

Jednak wszyscy faceci, którym robił loda, zgadzali się co do jednego. Był najlepszy. Świat nigdy nie widział tak skutecznego lachociąga jak Adam – nawet ruda z wiertarką przystawioną do głowy nie potrafiła zdziałać takich cudów jak on. Wszystko to zasługa wyczerpującego treningu: potrafił spędzić długie godziny na oralnym dogadzaniu samemu sobie.

Teraz nie zamierzał jednak tracić zbyt dużo czasu. Chciał się przespać, żeby następnego dnia szybko ruszyć znowu w drogę. Dlatego musiał mu wystarczyć szybki lodzik w towarzystwie pięknej pani. Patrz, ruda, tak się to robi. Sporo mogłabyś się ode mnie nauczyć.

Zdjął całkiem spodnie i zaczął wyginać górną połowę ciała, aż w końcu jego usta znalazły się tuż nad czubkiem wzniesionego penisa. Ostrożnie polizał go, a potem wziął do ust. Przeszły go rozkoszne dreszcze podniecenia. Poczuł smak własnego płynu ejakulacyjnego. Zapowiedź wytrysku i wspaniałego smaku własnej spermy. Uwielbiał pić swoje soki.

Podejrzewał, że były to upodobania zbyt perwersyjne, żeby mówić o nich nawet przy kurwach. Mimo to czasami odważał się zapytać, tak jak kilka godzin temu zapytał rudą:

– Jak ci smakuje?

Popatrzyła na niego bez zrozumienia.

– Co?

– Jak ci smakuje?

– Twój fiut?

– Tak.

Oczy rudej nie zdradzały nawet najdrobniejszym poruszeniem, że za nimi znajduje się ludzki mózg. Dziewczyna wydawała się pusta jak wydmuszka i równie pozbawiona kręgosłupa, co cholerny węgorz.

– Facet, to tylko fiut – powiedziała z niechęcią. – Smakuje jak fiut, a jak ma smakować? Za gadkę biorę dodatkową forsę.

– Za gadkę?

– No wiesz. Za zachwycanie się, jaką masz wielką fujarę.

To właśnie wtedy wyjął zza pleców kajdanki i przykuł ją do kratki oddzielającej pakę vana od kabiny kierowcy. Ruda darła się i protestowała, ale Adam był zdecydowany. Pokaże jej prawdziwą rozkosz. Nauczy ją doceniać dobrego kochanka.

Wspominając tę chwilę poczuł, że zaczyna szczytować. Ssał mocno, szykując się na nadchodzący wytrysk. Z rozkoszą przyjął smak swojego nasienia. Połknął wszystko.

W tym samym momencie oślepiło go przeraźliwie jasne światło. Podniósł wzrok w popłochu i zobaczył, że tylne drzwi vana były otwarte i stała w nich jakaś potężna sylwetka. Postać trzymała w dłoni latarkę – i to właśnie ona pozbawiła Adama zmysłu wzroku. Warknął wściekle, ale jego słowa zagłuszyło pytanie:

– Co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz?

 

Rzucił się do przodu, w kierunku, gdzie zostawił na podłodze wiertarkę. Niestety, mężczyzna w progu zatrzymał go kopniakiem w twarz. Adam poczuł, jak obcas buta miażdży mu wargę. Potem poleciał na plecy i rozciągnął się na podłodze vana. W głowie mu dzwoniło. Zaczynał odzyskiwać wzrok, ale za to cios pozbawił go na chwilę zmysłu słuchu.

Dopiero po dłuższym czasie usłyszał głos nieznajomego ponownie, niewyraźny i dochodzący jakby z głębi studni:

– ...ty zrobił? No coś ty, kurwa, zrobił mojej dziwce?

Zamrugał oczami, odganiając kolorowe plamy. Latarka zaświeciła mu prosto w oczy. Wrzasnął, żeby za chwilę ponownie dostać w twarz. Wywnioskował, że napastnik walnął go latarką. Krew popłynęła z rozciętej wargi.

– To była moja kurwa! – wrzasnął wściekle nieznajomy. – Rozumiesz? Moja. Zasrana. Kurwa! I co jej zrobiłeś? Komu ja ją teraz sprzedam, do jasnej cholery? Innym takim posrańcom jak ty?

Adam próbował wycofać się w głąb vana. Jednocześnie widział, jak obcy facet wchodzi do środka, jak penetruje jego świątynię, jak ogląda i dotyka wiszące w powietrzu pocięte ciało martwej prostytutki. Niemal słychać było gotującą się w tym nieznajomym olbrzymie złość. Najwyraźniej zbliżał się do punktu wrzenia.

– Ula, niech to cholera...

A zatem ruda miała jakieś imię.

– Niech to cholera... Wybacz.

Napastnik odwrócił się do leżącego na podłodze Adama. Ruszył w jego stronę, po drodze schylając się po coś. Dopiero kiedy podszedł bliżej stało się jasne, jaki przedmiot ze sobą zabrał.

Wiertarkę.

– I co, lachociągu? – mówił olbrzym. – Znudziło ci się ssanie własnej pały, więc postanowiłeś zatrudnić do tego kogoś innego? Ula była dobrą dziwką, pewnie nie wzięłaby do ust takiego syfu. Musiałeś ją zmusić, co? Tym ją zmusiłeś, lachociągu?

– Wal się – parsknął Adam.

– Wolę, żebyś ty mnie walił. Wolę, żebyś mi obciągnął. Hej, wiesz co? To nie taki zły pomysł. Ty i ja. Tu i teraz.

Rozległ się przeraźliwy jazgot. Wiertło bezprzewodowej wiertarki zakręciło się w powietrzu, wzbudzając wir powietrza. Adam pisnął z przestrachu jak baba. Chciał się cofnąć jeszcze bardziej, ale natknął się na zimną ścianę wyznaczającą koniec przestrzeni z tyłu vana. Dalej już nie ucieknie. Niech to szlag, co teraz?

Olbrzym podszedł bliżej. Po dźwięku odpinanego rozporka Adam domyślił się, że opuścił spodnie.

– No chodź, lachociągu – rozległ się niski głos. – Chodź. Sprawdź, jak wygląda prawdziwa pała.

Kolejne warknięcie wiertarki zmusiło Adama do wychylenia się z bezpiecznego kąta. Przysunął się bliżej na kolanach, aż jego twarz znalazła się na wysokości bujającego się w ciemnościach podłużnego kształtu. Penis był równie potężny, co jego właściciel. Cuchnął kilkudniowym potem, jakby napastnik nie miał w zwyczaju się myć, a przynajmniej nie w intymnych rejonach. Jezu Chryste, tylko nie to – pomyślał Adam z obrzydzeniem.

– No dobra, lachociągu – warknął olbrzym. – Pokaż, co potrafisz. No pokaż mi.

Adam ani drgnął.

Znowu zaryczała wiertarka, tym razem przy samym jego uchu. Zawył z przestrachu i skulił się w sobie. Potem dotarły do niego wysyczane przez zęby słowa nieznajomego, brzmiące w leśnej ciszy jak cichy warkot dzikiego zwierzęcia:

– No, pokaż mi. To twoja jedyna szansa, lachociągu. Jeśli mi dobrze obciągniesz, to może dam ci żyć i zrobię z ciebie swoją dziwkę. Będę ci płacił i pozwolę ci zachować twoje nędzne życie. Ale jeżeli mnie zawiedziesz... Wtedy przewiercę ci łeb. I zdechniesz.

Adam zrozumiał, że nie ma wyjścia.

Zmotywowany rytmicznym powarkiwaniem wiertarki, które prawie rozsadzało mu bębenki, zabrał się do roboty. Fujara napastnika smakowała jak spleśniały ser, a cuchnęła jak wiadro rzygowin. Mimo to Adam zmusił się do wzięcia jej do ust, poślinienia, a potem do zastosowaniu miarowego masażu wargami. Na początku robił to mechanicznie, bez uczucia, ale kiedy wiertarka raz jeszcze zachęciła go do boju niczym marsz wojskowy, zaczął naprawdę się przykładać.

Dał z siebie wszystko. Chciał przeżyć. Wszystko mu jedno, czy będzie musiał powtarzać tę ohydną czynność, nade wszystko chciał doczekać następnego poranka.

– O tak! – zajęczał napastnik, zaczynając odruchowo poruszać biodrami w przód i w tył.

Adam nie był na to przygotowany. Czuł się tak, jakby olbrzymi fiut przeszywał mu na wylot gardło w najmniej oczekiwanych momentach. O mało się nie porzygał, ale w końcu udało mu się dostosować do szalonego rytmu olbrzyma.

Na koniec nieznajomy złapał go za głowę i wepchnął mu armatę głęboko do gardła, po czym spuścił się z cichym okrzykiem. Kiedy zwolnił chwyt, Adam padł na podłogę i zwymiotował resztkami kolacji, zimną kawą i świeżym nasieniem.

Olbrzym zapiął spodnie i splunął na bok z zadowoleniem.

 

– No, chłoptasiu, byłeś dobry – powiedział radośnie. – Ale wiesz co? Nie, chyba nie tak dobry jak Ula.

Adam miał ochotę się rozpłakać. Czy po tym wszystkim i tak przyjdzie mu tutaj umrzeć? Niech to diabli, przecież to było najlepsze obciąganie w jego życiu! Lód doskonały! Fellatio idealne!

– Dam ci jeszcze jedną szansę – oznajmił olbrzym. – Będziesz musiał... obciągnąć to!

Dopiero po chwili Adam rozpoznał podetknięty mu pod nos obiekt. Była to końcówka wiertarki. Wpatrywał się w jej zimne, metalowe sploty, zastanawiając się, czy da radę.

Bał się. Bał się jak nigdy w życiu. Jaką miał gwarancję, że olbrzym nie chce go tylko pognębić? Że i tak za chwilę go nie zabije?

Mógł się nad tym zastanawiać bez końca. Jeżeli jednak chciał przeżyć, był tylko jeden sposób. Musiał zebrać siły i zmusić się do tego jednego, ostatniego obciągania. Najdziwniejszego oralu w swoim życiu.

– Grzeczny chłoptaś – powiedział z zadowoleniem nieznajomy, kiedy Adam wziął do ust nieruchome wiertło.

Zapadła cisza, słychać było tylko miarowe cmokanie, mlaskanie i odgłosy ssania. Potem napastnik roześmiał się cicho, jakby cholernie go to rozbawiło. Szybko jednak się opanował, oglądając mistrza przy pracy. Nie było wątpliwości, nawet on musiał docenić tak niebywały kunszt w operowaniu ustami i językiem. Zwłaszcza, że jako alfons prawdopodobnie znał się co nieco na rzeczy. Tak, na pewno...

Adam zdążył już pomyśleć, że wszystko będzie dobrze. Wczuł się, zaczął udawać, że wiertło to prawdziwe prącie. Przesuwał po nim językiem, gładził je mokrymi wargami.

Nie był pewien, co było pierwsze. Przeraźliwy dźwięk, czy może piekielny ból. Być może oba przyszły jednocześnie. Upiorny hałas zagrzmiał pod jego czaszką, nieomal wywołując mdłości. Niemal jednocześnie poczuł pieczenie w jamie ustnej, które przerodziło się w falę nieposkromionego cierpienia. Język rwał go tak, jakby coś rozdarło go na sztuki – a to dlatego, że naprawdę tak było.

Wprawione w ruch wiertło momentalnie zmieniło najsilniejszy mięsień ludzkiego ciała w krwawy gulasz. Napastnik poruszył narzędziem, orząc delikatne podniebienie, żłobiąc potworne dziury w dziąsłach i piłując zęby, aż eksplodowały burzą odłamków. Adam nie zdołał nawet krzyknąć, bo w jednej chwili jego usta stały się rzeźnią. Czuł smak metalu i przypalonego mięsa, słodką krew i resztki rzygowin. Wszystko to przez zasłonę najstraszniejszego bólu, jakiego kiedykolwiek zdarzyło mu się doświadczyć.

Olbrzym szarpnął wiertłem, praktycznie całkowicie roztrzaskując górne uzębienie Adama. Narzędzie rozdwoiło ofierze górną wargę i wydostało się na wolność. Zgwałcony mężczyzna padł na podłogę i zwymiotował krwawą masą, która nie przypominała żadnego ludzkiego organu. Unosiły się w niej fragmenty różowej tkanki i białe odłamki zębów.

Adam jęczał jak brutalnie wzięta od tyłu kurwa. Olbrzym był zadowolony. Osiągnął swój cel.

– To cię nauczy zadzierać z moimi dziwkami – powiedział i wybuchnął śmiechem. – Założę się, że nigdy nie miałeś w ustach takiej żylety, co? Mówiłem, że mój pytong to prawdziwa ekstraklasa!

Adam próbował coś wybełkotać, ale z gardła wydarł mu się tylko cichy jęk bólu.

– Naprawdę pokazałeś, co umiesz – stwierdził napastnik. – Mógłbym cię teraz zatrudnić w moim burdelu. Zęby nie byłyby ci potrzebne, ale język... No tak, z językiem byłby problem. Niestety, po raz kolejny okazujesz się całkiem bezużyteczny. Sorry, bracie. Może i niezły z ciebie lachociąg, ale na prawdziwą kurwę za nic się nie nadajesz.

Po tych słowach przyłożył swojej ofierze wiertło do czoła i położył palec na spuście wiertarki. Uśmiechnął się szeroko, chociaż w ciemnościach nie było tego widać – leżąca w kącie latarka nie rozjaśniała więcej wnętrza vana. Mrok panował na zewnątrz i wewnątrz głowy Adama. Na szczęście wszystko to miało za chwilę się skończyć.

– Gotowy, lachociągu?

Adam uniósł do góry umęczoną twarz, rozdziawił usta pełne krwawych resztek i czekał na swój koniec z wdzięcznością.

Ryknęła wiertarka.