KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL

patronaty.jpg (2614 bytes)
FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ
"ŁZA"...



...Pieszczotliwie dotykają mojej twarzy, zaplatają sęki palców w moje włosy, a ich śmierdzące gęby w leniwym tempie zbliżają się, by podarować mi pocałunek śmierci.
Zamykam oczy i samotna łza bezsilności spływa do powiększającej się kałuży krwi...


BEATA I ŁUKASZ

To był dzień jak każdy inny. Wstaliśmy razem z Łukaszem na irytujący dźwięk porannego budzika, ucałowaliśmy się na dzień dobry i zaczęliśmy szykować na pracy.
Nawet nie zauważyliśmy, że jest zbyt ciemno, jak na godzinę 7 rano.
Koszmar zaczął się natychmiast po wyjściu z domu...

Naszym oczom ukazał się widok rodem z jakiegoś tandetnego horroru z lat 80-tych: płonące domostwa i samochody rzucające oślepiającą i hipnotyzującą łunę na ciemne niebo.
Biegający w histerycznym tańcu paniki ludzie walili w drzwi domów albo rzucali się do pierwszych lepszych samochodów. Ludzie wpadając na siebie tratowali się wzajemnie, rzucali do gardeł drąc się potępieńczo.
I krew... Wszędzie dominowała krwista czerwień: na białej bluzeczce przebiegającej nastolatki, na stratowanym starszym mężczyźnie, spora plama na chodniku, na zgubionym, sponiewieranym tupeciku, na latarni, na drzwiach i oknach sąsiednich domostw. Zanim to szaleństwo do nas dotarło wycofaliśmy się do naszego mieszkania, żeby mieć chwilę na ogarnięcie sytuacji.

Tymczasem znane nam reguły starego, dobrego CZASU przestały obowiązywać.


W INNYM MIEJSCU:

Zacisnąwszy w pięść skaleczoną dłoń patrzał zafascynowany na tajemnicze kształty, jakie tworzyła kapiąca rytmicznie krew, nucąca zniewalające i magiczne KAP, KAP, KAP...
Obraz zahipnotyzował go i ukazał upokarzające obrazy z przeszłości: powrót do domu, w którym zastaje żonę uprawiającą akrobatykę najwyższych lotów z ich przystojnym i bogatym sąsiadem; rozwód i utrata całego dorobku życia tylko dlatego, że ten bogaty gnojek ma ojca, który jest najlepszym adwokatem w mieście; utrata pracy, bo jego sucza była żona poczarowała jego szefa; topniejące oszczędności i konieczność przeprowadzenia się do motelu, w którym dzielił łóżko z pchłami, karaluchami, pluskwami i Bóg wie, jakimi jeszcze cholerstwami. A teraz jeszcze to: zbiry z gangu Mścicieli,- u których zawalił jedną, jedyną robotę- wgniatają jego twarz w cuchnące gówno; leży poobijany i połamany na ziemi a ktoś oddaje na niego mocz...
DOSYĆ- przerwał korowód żałosnych myśli,- gdybym tylko miał jakąś broń pokazałbym im, że nie jestem szmatą, którą można sobie tyłki wycierać.
Wtem- jakby w odpowiedzi na jego myśli- ze sporej ilości krwi ukształtował się pokaźny topór, który będąc w jego zranionej dłoni wnikał swym nierealnym jestestwem w ciało. Po jego zaszokowanej twarzy przemknął cień szaleństwa i mistycznego zrozumienia.
Odczuł w sobie nieludzką potęgę, która wypływała z narzędzia do jego wnętrza, po czym zmieszawszy się z krwią i dzikimi myślami przetaczała z powrotem na ostrze. W amoku szaleństwa zaczął ciąć, rąbać i szatkować.

Zakończywszy rzeź z zadowoleniem spojrzał na swe dzieło. Położył obok zwłok topór i czekał, aż zemsta się wypełni. Bez zaskoczenia przyjął do świadomości widok wstających, częściowo rozczłonkowanych ciał, które ustawiały się przed nim w równym rządku z tępym wyrazem na bezmyślnych mordach.
- No, a teraz idziemy w miasto chłopaki- powiedział z okrutnym uśmieszkiem biorąc do rąk pokrwawiony topór z piekieł.


BEATA

Nie widzę kompletnie nic, nawet własnej dłoni przed oczami.
Ciemność jest nieprzenikniona.
Wydaje mi się, że z nastaniem wszechogarniającej czerni zatrzymał się czas, bo nie wiem ile to wszystko trwa.
Raptem oślepiło mnie palące światło, które powinno być słońcem, ale przecież ono tak nie wygląda!
Powinno być żółte i piękne, zamiast lustrzanych odbić sarkastycznie uśmiechniętych, z pełnym rynsztunkiem zębisk klepsydr w dziwnych, opalizujących kolorach. Świat w tym świetle bardzo dziwnie wygląda i wydaje szalenie niepokojące odgłosy.
Nerwowo rozglądam się dookoła poszukując męża, ale jego nie ma. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy i w jaki sposób się rozdzieliliśmy, ani dlaczego opuściliśmy bezpieczne schronienie, jakie dawało nam nasze mieszkanie.
PO PROSTU NIE WIEM!

Gorączkowe rozmyślania przerywa jakiś dźwięk. Mój wzrok pada na wolno sunące postacie- to dobrze, bo to oznacza, że nie jestem tu sama. Idę w ich stronę, jednak instynkt krzyczy przerażonym głosem, żebym zawróciła i wiała, gdzie pieprz rośnie. Stanęłam, żeby zorientować się, o co mu chodzi i zamieram bez ruchu, a krew odpływa mi z twarzy- TO JEST NIEMOŻLIWE.
TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDĄ!

Idą w moją stronę niczym sparaliżowani lunatycy. Wylewają się z ulicy.
Niezliczona armia żywych trupów sunie anemicznie potykając się o własne nogi; rzucając się na wpadających nań współtowarzyszy. Kakofonia ich wycia stawia dębem włosy na całym ciele i doprowadza bębenki uszne do strajku. Rozczłonkowani, wybebeszeni, czołgający się, cuchnący niemiłosiernie idą w moim kierunku!
Nie mam żadnej broni (chociaż ta i tak na nic by się nie przydała przy tej hordzie),
nie mam gdzie się ukryć, mogę jedynie biec i modlić się o ratunek.
Dlaczego mam wrażenie, że cały krajobraz wraz ze mną płynie? Dlaczego te uliczki są ruchome? Gdzie mam uciekać?
Wpadam zdyszana w jedyną, która wydaje się być normalną i zanim mój mózg zażądał odwrotu, ona przekształciła się w ślepy zaułek. Drżąc w skrajnej panice na szybko obliczam, że powinno mi się jeszcze udać przemknąć z powrotem, zanim odetną mi drogę ucieczki, ale JA BIEGNĘ W MIEJSCU NIE POSUWAJĄC SIĘ NA ANI MILIMETR! Straciłam swoją jedyną szansę. Chcę wykrzyczeć mój strach i przerażenie, ale głos uwiązł mi w krtani. A moi prześladowcy z potępieńczym jękiem zbliżają się coraz bliżej. Widzę już dokładnie zapadnięte gałki oczne, z których sączy się lepka maź, która zresztą pokrywa obrzydliwym, lepkim kokonem całe ciała. Ich smród otula mnie całą i działa niczym najprzedniejszy otępiacz. Nieprzytomnym wzrokiem gapię się na truchła, które już wyciągają kościste łapy w moim kierunku.

Pieszczotliwie dotykają mojej twarzy, zaplatają sęki palców w moje włosy, a ich śmierdzące gęby w leniwym tempie zbliżają się, by podarować mi pocałunek śmierci.
Zamykam oczy i samotna łza bezsilności spływa do powiększającej się kałuży krwi...




autorstwa Beata Smółkowskiej z Bytomia