KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL
patronaty.jpg (2614 bytes)
WITAJ W SERWISIE KOSTNICA

FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI

RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ
 

MROK

Właśnie kończyłem czyścić swojego Desert Eagl'a, kiedy usłyszałem jakiś hałas. Po krótkim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że dźwięk dochodził ze strychu, więc oderwałem się od mojej ulubionej czynności, w niecałe dziesięć sekund złożyłem broń, załadowałem magazynek mieszczący osiem kul, poczym podniosłem dupsko z krzesła i ruszyłem do schodów prowadzących na górę. Pistolet, który trzymałem w prawej ręce, mimo iż nabyty na czarnym rynku, powodował, że czułem się bezpieczniej. Kiedyś nawet starałem się o pozwolenie posiadania takiego środka obrony, ale z powodu nie zamieszkiwania w miejscu o szczególnie niebezpiecznej okolicy oraz nie posiadania majątku o szczególnej wartości, moje podanie zostało odrzucone. Cóż, jak widać nie każdy może być Bogiem legalnie.

    Po niecałej minucie dotarłem do schodów na końcu, których znajdowały się drzwi. Gdy je otworzyłem zobaczyłem moje stare, zagracone poddasze i wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Za oknem słońce zaczęło znikać za horyzontem, więc zapaliłem światło. Spojrzałem czy przypadkiem nikt się nie chowa za stojącym w kącie wysłużonym kredensem i już miałem wracać, kiedy odniosłem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Uczucie to było tak silne, że aż ciarki przebiegły mi po grzbiecie. Dłoń, w której trzymałem broń, podniosłem powoli na wysokość ramienia, potem tylko szybki obrót i już celuję w pustkę. Spojrzałem w lewo, potem w prawo i nic. Stałem tak przez chwilę zastanawiając się, co zrobić, w końcu postanowiłem wrócić na dół. Podchodząc do drzwi, na których od tej strony wisiało stare, nadpęknięte lustro, poczułem to samo, co wcześniej. Zatrzymałem się, spojrzałem w zwierciadło i zobaczyłem jak z za kartonu po telewizorze wygląda szczur. Cholera - zakląłem i powoli odwróciłem się w jego stronę. Gryzoń nadal stał w tym samym miejscu i wlepiał we mnie swoje małe, czarne i jakoś dziwnie świdrujące ślepia. Teraz mogłem przyjrzeć mu się dokładniej. Zauważyłem, że nieco różni się od innych przedstawicieli kanałowego gatunku. Odróżniał go od nich przede wszystkim puszysto zakończony, owłosiony ogon, oraz futro na pysku, które nie było jednolite. Można było na nim dostrzec sieć małych, białych kresek układających się w dziwny i bardzo skomplikowany wzór. Lecz mimo wszystko szczur to szczur i należało go wyeliminować. Nie zastanawiając się długo nad biologicznym fenomenem, jaki miałem przed sobą, powoli sięgnąłem po oparty o stary balon do wina, kij hokejowy, który zdołałem zauważyć kątem oka. Nie odrywając wzroku od stworzonka wziąłem lekki zamach i szybkim, płynnym ruchem trzasnąłem żyjątko prosto w kręgosłup, który wygiął się pod  nienaturalnym kątem, poczym uderzyłem jeszcze raz w taki sposób, że krew i wnętrzności rozprysły się na wszystkim, co znajdowało się w promieniu połowy metra.

    Przez chwilę byłem dumny ze swojej szybkości, lecz po chwili myśl o tym, że teraz będę musiał tu posprzątać ściągnęła mnie na ziemię. Nacisnąłem klamkę, żeby zejść na dół po szczotkę i miskę z wodą, ale ta nawet nie drgnęła. W tej chwili przypomniałem sobie o znajomym, który zatrzasnął się kiedyś w piwnicy, a że jego rodzina wybrała się akurat w tym czasie na wakacje, spędził tam sześć dni. Całe szczęście trzymał tam mały zapas, średniej klasy francuskich win, którymi popijał niezwykle odżywczą celulozę z ukrywanej przed żoną kolekcji pism pornograficznych.

    Stojąc tak i zastanawiając się, co teraz, poczułem dziwny, niezmiernie lodowaty podmuch na szyi. Odwróciłem się i z przerażeniem spostrzegłem, że resztki zabitego przed chwilą szczura jakby zaczęły się roztapiać. Ciecz, jaka z nich powstała wsiąkała szybko w drewnianą podłogę zabarwiając ją na ciemny, bliżej nieokreślony kolor. Plama coraz bardziej się powiększała i brnęła w moją stronę. Nagle poczułem się jakiś niższy. Spojrzałem w dół i osłupiałem. Zobaczyłem moje nogi wtopione do kolan w podłogę. Gdy zdołałem się otrząsnąć, zrozumiałem, że proces wtapiania się mojego organizmu trwa nadal. W panice zacząłem chwytać się wszystkiego, co miałem w zasięgu rąk, jednak działania te byłe bezowocne. W końcu pociągnąłem za stary dywan, na którym stała mała półka na książki, a na niej z kolei była umieszczona mała, pamiętająca jeszcze czasy komunizmu, gaśnica przeciwpożarowa. Szarpnięcie spowodowało, że spadła, odbiła się od dawno zapomnianej piłki do kosza i trafiła mnie prosto w czoło. Potem była już tylko ciemność.

                                                                             ***

    Obudziłem się ze strasznym bólem głowy. Przez chwilę leżałem i zastanawiałem się gdzie mogą leżeć jakieś proszki przeciwbólowe. W końcu usiadłem na łóżku i wysunąłem szufladę z szafki, na której stała beżowa lampka nocna. Był tam Desert Egle na widok, którego przypomniał mi się sen. Sen jak historia z powieści Mastertona.

    Broń oraz stertę jakichś dawno uregulowanych rachunków przesunąłem na bok i zacząłem wypatrywać małych, białych tabletek, które wydawało mi się, że jeszcze niedawno tu były. Cóż, może to sobie tylko uroiłem. Wstałem i poszedłem do

Łazienki. Była tam kobieta, z którą zamierzałem związać resztę swojego nudnego życia. Akurat brała prysznic. Podszedłem do zlewu, nad którym wisiało lustru, a za nim była szafka. Otworzyłem ją i od razu zauważyłem cel moich poszukiwań. Stało tam małe, mieszczące zaledwie dwadzieścia tabletek, pudełeczko.    Sięgnąłem po nie i wyciągnąłem dwie sztuki. Zamknąłem szafkę, włożyłem pigułki do ust, nachyliłem się nad kranem, zaczerpnąłem trochę wody i wszystko razem połknąłem. Podnosząc się spojrzałem w lustro, w którym przez nie dosunięte drzwi od kabiny widziałem moją wybrankę. Patrzyłem na jej boskie ciało, niesamowite piersi, zakończone ciągle muskanymi przez wodę, twardymi sutkami. Obserwowałem jak krople wody spływają z jej pięknych, brunatnych włosów na biust, potem na cudowny brzuszek gdzie niektóre wpadają do pępka poczym ponownie wypływają i pędzą dalej w dół, do wzgórka łonowego gdzie zatrzymują się na chwilę na delikatnym owłosieniu jakby chciały odpocząć przed drogą po jędrnych udach, łydkach, aż dotrą do stóp i zbiorą się ponownie w strumień życiodajnej wody. Teraz, jakby na moje życzenie, odwróciła się i mogłem podziwiać jej nagie plecy z zarysowaną linią kręgosłupa, i niesamowite wręcz pośladki. Stojąc tam i patrząc na nią doszedłem do wniosku, że jestem w posiadaniu czegoś, o czym nawet nie potrafiłem marzyć. Piękno całego świata zamieszkało w moim domu, jadło ze mną posiłki, oglądało telewizję, rozmawiało i kochało się. Czyż można chcieć czegoś więcej? Nie można! Oczekiwanie od życia czegoś jeszcze, było pozbawione jakiegokolwiek sensu. A jednak, to mi nie wystarczało. Co dziennie modliłem się, aby ta bogini nigdy nie została wymazane z mojego życia, abym mógł każdego ranka budzić się i widzieć ją u swego boku.

    Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk dobiegający z kuchni. Poszedłem sprawdzić, co to było. Okazało się, że tylko grzanki wyskoczyły z tostera. Wziąłem je, posmarowałem cieniutko masłem i nałożyłem warstwę truskawkowego dżemu. Zaparzyłem dwie kawy i zacząłem przygotowywać jajecznicę.

   - cześć kochanie - powiedziała Weronika, która w tej chwili weszła do kuchni, ubrana tylko w moją, sięgającą jej do połowy ud, koszulkę. Podeszła i poczęstowała mnie gorącym pocałunkiem - daj ja to dokończę - poczym wzięła patelnię i zaczęła mieszać jej zawartość.

    Śniadanie zjedliśmy rozmawiając o mało ważnych sprawach. Potem ona zaczęła sprzątać po posiłku, a ja zeszedłem do piwnicy. Stał tam Fiat 126p, którego postanowiłem poddać lekkiemu tuningowi. Dziś zamierzałem podkręcić trochę silnik, więc zabrałem się za jego demontowanie. Po rozebraniu na czynniki pierwsze, odszukałem tłoki i zacząłem je szlifować. Wtem, dobiegł mnie krzyk. Rzuciłem swoje zajęcie i zacząłem wbiegać na górę.

 -co się dzieje? - zapytałem Weronikę, gdy tylko ją odnalazłem

 -tam - odpowiedziała, wskazując palcem na róg pokoju, w którym stało małe włochate zwierzątko. Podszedłem bliżej i nagle zdałem sobie sprawę, że gdzieś już takiego zwierza widziałem.

   Sen. To jedno słowo wyłoniło się z mojego umysłu i nagle wszystko stało się jasne. W tym momencie zacząłem panikować. Pobiegłem do sypialni po broń i po powrocie w kierunku stworzenia wystrzeliłem cztery pociski. Pociski, które niczym czterej jeźdźcy apokalipsy niszczyły wszystko, co znalazło się na torze ich lotu. Dwa trafiły w futrzaka, a dwa w ścianę za nim. Odwróciłem się do mej Pani i przytuliłem. Nagle doznałem uczucia jakbym spadał. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że wokół mnie nic nie ma. Całe otoczenie wypełniała ciemność,  ale mimo iż nie było żadnego światła wszystko widziałem. No, jeżeli przyjmiemy, że tym wszystkim można nazwać to, co miałem wokół siebie, a co wyglądało jak ściany ciemności. Dosłownie ściany ciemności! Wyglądało to tak jakbym był zamknięty w jakimś pudełku, którego boki poruszają się razem ze mną. To znaczy jeżeli ja zrobię krok w prawo to one też robią krok w prawo.

    Doszedłem do wniosku, że w tej sytuacji będzie najlepiej jeżeli będę szedł cały czas w tę samą stroną, więc ruszyłem przed siebie. Idąc zastanawiałem się gdzie jestem, jak tu trafiłem i o co w ogóle w tym wszystkich chodzi. Nie znalazłem żadnej odpowiedzi. Po czasie, który nie był chyba dłuższy niż pół godziny, i przejściu jakichś dwóch może trzech kilometrów zobaczyłem małe światełko. Mniej więcej piętnaście minut minęło zanim do niego dotarłem. Promyk brał się z nikąd albo przynajmniej ja nie mogłem dostrzec jego źródła. W jego centrum poruszała się gromada stworzeń wyglądających tak samo jak osobnik z mojego domu. Wyglądały jak wataha wilków pożerająca właśnie upolowaną zdobycz. Zachowywały się jakby mnie tam w ogóle nie było. W pewnej chwili zauważyłem, że coś się pokazało, coś co pochodziło z wewnątrz grupy. Gdy się nieco zbliżyłem dostrzegłem, że była to ludzka ręka. Podszedłem jeszcze nieco bliżej i stanąłem jak wryty. Na palcu serdecznym zauważyłem pierścionek, który był identyczny jak ten, który dałem Weronice na zaręczyny. Zrobiło mi się niedobrze. Podniosłem trzymaną przez cały czas w prawej dłoni broń, wycelowałem i pociągnąłem za niezwykle czuły cyngiel. Pistolet wypluł z siebie kulę, która zdołała zabić dwa stworzonka, a resztę wypłoszyć.

    Widziałem teraz prawie goły, ludzki szkielet. Kręgi szyjne przepasane były złotym łańcuszkiem, na którym wisiał mały, srebrny napis. W tym momencie zwymiotowałem. Padłem na kolana i zacząłem bić pięściami w ziemię. Chciałem krzyczeć, ale głos zatrzymywał się w gardle i nijak nie mogłem go z siebie wydusić. Spojrzałem jeszcze raz na wisiorek. WERONIKA. A więc to nie była halucynacja. Poczułem jak z mojego organizmu odpływają wszystkie siły witalne. Padłem na plecy i dopiero teraz z piersi wydarło się głośne, przerażające NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE !!!.

    Otworzyłem oczy i pierwsze co zobaczyłem to armię sczuropodobnych, włochatych stworzeń chowających się gdzieś na granicy bladego światła i ściany czerni. Poczułem chłód rękojeści Desert Eagl'a, którego machinalnie podniosłem i wypaliłem. Tym razem dostały trzy, jednak reszta ruszyła w moją stronę. Podniosłem się i rozejrzałem. Wybrałem miejsce, w którym wydawało mi się że napastników jest najmniej i zacząłem w tym kierunku biec. Uciekałem przed siebie nie oglądając się do tyłu. Nagle w coś walnąłem.

    Na czole poczułem lekkie ciepło. Zrozumiałem, że to krew wyciekająca z rozcięcia powstałego przy uderzeniu. Wyciągnąłem ręce i zacząłem badać przestrzeń przed sobą. Okazało się, że jest tam gładka ściana, tak czarna, że niczym nie odróżniająca się od ciemności panującej dookoła. Odwróciłem się i wpatrywałem w mrok w oczekiwaniu ujrzenia pogoni, no i ujrzałem. Moment zawahania i dotykając cały czas dłonią powierzchni, na którą się natknąłem, pognałem w prawo w nadziei, że trafię na jej koniec.

   Po chwili znowu w coś uderzyłem. Dotarło do mnie, że w tym miejscu muszą łączyć się dwie ściany i że jestem w pułapce.

Ukucnąłem i obserwowałem jak zbliża się biała, nie przekraczająca pół metra wysokości, ruchliwa masa stworzeń, które niechybnie niosą śmierć. W między czasie policzyłem ile mam jeszcze kul w magazynku. Cztery zużyte w domu, plus dwie przy trupie równa się sześć, więc mam jeszcze dwie.

   Kątem oka dostrzegłem błysk. Błysk niczym odbicie światła na ostrzu mrocznej pani, która ukrywa się gdzieś tam, w ciemności. Pani, która obserwuje mnie z ukrycia i cały czas przewiduje moje ruchy. Dla niej to tylko gra, sposób na wypełnienie czymś czasu jaki ma do dyspozycji. Dla mnie heroiczna walka o przetrwanie.

   Wycelowałem i strzeliłem. Pudło. Zacząłem mierzyć ponownie lecz zdałem sobie sprawę z mojego położenia i bezsensowności zachowania. Przyłożyłem lufę do skroni. Delikatny, ledwo odczuwalny chłód dodał mi otuchy. To chyba leprze wyjście niż czekanie na nieuniknione. Zawsze mamy jakiś wybór. Ja go właśnie dokonałem.

   Lekki skurcz mięśni odpowiedzialnych za ruch palca wskazującego, wywołany niewielkim impulsem elektrycznym wysłanym  przez mózg i po wszystkim. Koniec bólu, cierpienia, uczucia pustki. Ostatnia myśl głosiła: w drugą stronę, trzeba było biec w drugą stronę. Ale to, było tylko nawoływanie nie poddającej się świadomości. Lecz czy tam było coś innego? Czy nie było tam tego samego co tutaj? Pewnie nie, bo przecież zawsze jest jakaś ściana, której nie da się ominąć, ani pokonać. Zawsze gdzieś czai się śmierć.

"Underluk"