KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL

patronaty.jpg (2614 bytes)

FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ
KOD NIEŚMIERTELNOŚCIKOD NIEŚMIERTELNOŚCI RECENZJA

 

Z wielką niecierpliwością, ale także trochę z obawą czekałam na nowy film Duncana Jonesa.   Po głośnym i spektakularnym debiucie fabularnym, jakim okazał się obraz "Moon" zastanawiałam się, czy reżyser zdoła powtórzyć sukces, czy nie zawiedzie oczekiwań swoich fanów. Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne. "Kod nieśmiertelności" drugi pełnometrażowy film w karierze Duncana Jonesa utwierdza mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia ze znakomicie zapowiadającym się reżyserem i że jeszcze nie raz usłyszymy jego nazwisko. 

"Kod nieśmiertelności", to doskonałe połączenie sci-fi z kinem sensacyjnym. Oto główny bohater kapitan Colter Stevens (Jake Gyllenhaal) budzi się w pędzącym do Chicago podmiejskim pociągu. Nie wie, w jaki sposób się w nim znalazł oraz dlaczego siedząca naprzeciwko nieznajoma kobieta zwraca się do niego nie jego imieniem. Nim mężczyzna zdoła cokolwiek zrozumieć w pociągu następuję wybuch, wszyscy giną. Bohater budzi się w tajemniczej kapsule. Od kapitan Colleen Goodwin (Vera Farminga) dowiaduję się, że bierze udział w tajnym eksperymencie rządowym. Dzięki programowi Source Code wciela się w postać innego człowieka i przenosi do pociągu. Ma osiem minut, aby zlokalizować bombę, i odnaleźć planującego także inne ataki zamachowca. Po ośmiu minutach pociąg eksploduje. Source Code pozwala jednak wracać na miejsce zdarzenia wielokrotnie, dlatego bohater na nowo wciąż przeżywa te same zdarzenia. I kolejny raz spogląda na tarczę zegarka, który nieubłaganie odmierza osiem minut. 

"Kod nieśmiertelności", to kino w najlepszym wydaniu. Świetny, pełen nagłych i zaskakujących zwrotów akcji scenariusz, sprawia, że film od pierwszych minut trzyma w napięciu i nie pozwala się nudzić. I może tylko nieco naciągane i przesłodzone zakończenie związane z obecnym w filmie wątkiem miłosnym nie pasuje do całości i powoduje, że widz ma wrażenie, że reżyser powiedział o jedno słowo za dużo. Nie zmienia, to jednak faktu, że film Jonesa, to znakomita rozrywka spod znaku sci-fi. Nie zobaczymy w nim jednak gadających głów o naukowych teoriach, nie otrzymamy szczegółowo rozpisanego na pierwiastki i liczby pierwsze działania kodu. W "Kodzie nieśmiertelności" nie to jest, bowiem istotne. Najważniejsze są uczucia i emocje bohatera. Wraz z każdym kolejnym powrotem do pędzącego pociągu, mężczyzna nie tylko poznaje nowe szczegóły planowanego zamachu (to sprawia, że nie mamy wrażenie, że ciągle oglądamy to samo), ale dowiaduje się także czegoś o sobie i swojej przeszłości.

Film wywołuje refleksje na temat otaczającej nas rzeczywistości, przeznaczenia, poświęcenia dla dobra innych. Stawia pytanie: jak daleko możemy się posunąć dla dobra nauki, czy możemy poświecić człowieka? Dzięki postaci kapitan Goodwin pokazuje także dylematy moralne, wewnętrzną walkę pomiędzy powinnością, rozkazem a własnymi uczuciami i przekonaniami. 

"Kod nieśmiertelności" nie jest filmem adresowanym wyłącznie do miłośników sci-fi. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Sensacja, dramat, wątek miłosny, oraz znakomite kreacje: Jake'a Gyllenhaala, Very Fermingi i Michelle Monaghan gwarantowały sukces. I nie jest inaczej.  

Polecam.

ZAJĄC

Reżyseria: Duncan Jones

Scenariusz: Ben Ripley

Premiera: 6 maja 2011 (Polska) 2011-05-06 11 marca 2011 (Świat)

2011-03-11Produkcja: Francja, USA

Gatunek: Dramat, Thriller, Sci-Fi

Obsada : Jake Gyllenhaal, Michelle Monaghan, Vera Farmiga

 

KOD NIEŚMIERTELNOŚCI O FILMIE

Niezwykły thriller science - fiction w reżyserii utalentowanego Duncana Jonesa (świetny film "Moon" z 2009 roku) z Jakiem Gyllenhaalem ("Książę Persji: Piaski Czasu", "Donnie Darko") w roli głównej.

Kapitan Colter Stevens, żołnierz z wzorowym przebiegiem służby, budzi się pewnego dnia w ciele nieznanego sobie człowieka, jadąc chicagowską kolejką podmiejską. Po jakimś czasie odkrywa, iż jest to część misji mającej na celu odkrycie tożsamości terrorysty, który. już dokonał zamachu. Okazuje się, że Stevens jest częścią rządowego eksperymentu nazwanego "Source Code", czyli programu, który umożliwia przeniesienie się w czasie i przejęcie czyjejś osobowości na osiem ostatnich minut życia danej osoby. Wykonując zadanie, o jakim nigdy mu się wcześniej nie śniło, Colter musi uratować miliony niewinnych osób, przeżywając nieustannie te same zdarzenia. Za każdym razem zbiera jednak nowe informacje i nie spocznie, dopóki nie będzie w stanie ustalić tożsamości zamachowca i udaremnić jego ataku.

Wypełniony po brzegi nagłymi zwrotami akcji i suspensem, "Source Code" to inteligentny thriller akcji wyreżyserowany przez Duncana Jonesa, autora znakomicie przyjętego na całym świecie "Moon". Film został oparty na scenariuszu Bena Ripleya ("Gatunek 3"). Występują Jake Gyllenhaal ("Bracia", "Tajemnica Brokeback Mountain"), Michelle Monaghan ("Eagle Eye", "Gdzie jesteś Amando?"), Vera Farmiga ("W chmurach", "Infiltracja") oraz Jeffrey Wright ("007 Quantum of Solace", "Syriana"). Producentami filmu są Mark Gordon ("Zmierzch", "2012", "Patriota"), Phillippe Rousselet ("Pan życia i śmierci") oraz Jordan Wynn. Za zdjęcia odpowiada Don Burgess ("Forrest Gump", "Spider-Man"). Scenografię stworzył Barry Chusid ("2012"). Montażystą jest Paul Hirsch ("Gwiezdne Wojny: Część IV - Nowa nadzieja", "Mission: Impossible"). Za kostiumy odpowiadała Renée April ("Źródło", "Miasto ślepców").

OBSADA

Jake Gyllenhaal ... Colter Stevens
Michelle Monaghan ... Christina Warren
Vera Farmiga ... Colleen Goodwin
Jeffrey Wright ... Dr. Rutledge
Michael Arden ... Derek Frost
TWÓRCY

Duncan Jones ... reżyseria
Ben Ripley ... scenariusz
Mark Gordon, Philippe Rousselet, Jordan Wynn ... producent
Chris Bacon ... muzyka
Don Burgess ... zdjęcia
Paul Hirsch ... montaż
k3.jpg (40981 bytes) k4.jpg (55267 bytes)
O PRODUKCJI

Zawiły fabularnie, świetnie poprowadzony, innowacyjny pod kątem wizualnym - wszystkie określenia pasują jak ulał do "Source Code". Film w reżyserii Duncana Jonesa zabiera widzów w podróż, której celem jest przekroczenie jednej z ostatnich granic znanych ludzkości, koncepcji, która przez stulecia fascynowała zarówno naukowców, jak i pisarzy - motywu podróży w czasie.

Producent Mark Gordon spotkał się ze scenarzystą Benem Ripleyem, który miał pomysł na film o człowieku, który odkrywa sposób na podróżowanie w czasie na krótkie okresy. "Ben przyszedł do nas z fantastycznym pomysłem na film", wspomina Gordon. "Przez kolejny rok przekształciliśmy go wraz z nim w gotowy scenariusz. Od scenarzysty oczekuje się mocnych opinii, ale również umiejętności słuchania i rozważania innych sposobów na podejście do poszczególnych pomysłów. A to cały Ben". Podczas gdy scenariusz ewoluował do swojej ostatecznej formy, zainteresował się nim Phillippe Rousselet, dyrektor generalny Vendôme Pictures. "To rzadki przypadek inteligentnej, pełnej ciekawych spostrzeżeń opowieści, która ma w sobie równocześnie duży potencjał komercyjny. Widzowie odkrywają różne aspekty fabuły w tym samym momencie co bohaterowie, dzięki czemu siedzą ciągle na krawędzi fotela. Takie scenariusze nie zdarzają się codziennie", zachwyca się producent.

Założeniem Ripleya była nielinearna opowieść z elementami science-fiction. "Fascynują mnie filmy podejmujące narrację w nieortodoksyjny sposób", mówi autor scenariusza. "Uświadomiłem sobie, że pierwsze eksperymenty z podróżą w czasie nie mogłyby być zbyt ambitne. Nie cofalibyśmy się setki lat wstecz, tylko godziny lub wręcz minuty. Dosyć łatwo można sobie wyobrazić, jak taka technologia powstaje przez przypadek w jakimś laboratorium badawczym i zostaje przejęta przez Departament Obrony. Oni nie bardzo wiedzą, co z tym zrobić, więc wszystko tkwi ciągle w fazie eksperymentów. W filmie nasz bohater ma tylko osiem minut, a to sprawia, że w narracji pojawia się pewna nagłość, ponieważ istnieje ograniczona liczba rzeczy, które Stevens może zrobić, informacji, które jest w stanie uzyskać".

Ripley dopuszcza możliwość, iż w przyszłości podróże w czasie staną się możliwe. "Większość naukowców mówiących o podróżach w czasie lubi opowiadać o odkrywaniu przyszłości", opowiada Ripley. "Możliwe, że podróżując blisko prędkości światła, będziemy w stanie spowolnić czas, co w efekcie pozwoli przenosić się w przyszłość. Podróż do przeszłości jest natomiast o wiele bardziej problematycznym zagadnieniem i nie bardzo wiemy, jak takie coś może działać. Wedle zasad fizyki przeszłości nie da się przecież zmienić. "Source Code" oferuje koncepcję równoległych wszechświatów, idealnych kopii naszej rzeczywistości, do których można się przenosić na ośmiominutowe okresy czasu".
k1.jpg (101783 bytes)
Po rozwinięciu scenariusza Gordon wysłał go do Jake'a Gyllenhaala, który z miejsca zgodził się zagrać kapitana Coltera Stevensa. "Zrobiliśmy razem z Jake'em Pojutrze", opowiada producent. "Znajomość się utrzymała i od jakiegoś czasu poszukiwaliśmy projektu, który moglibyśmy wspólnie zrobić. Jake bardzo się podekscytował tym scenariuszem, wprowadził do niego wiele ciekawych uwag. Był bardzo ważną częścią procesu powstawania filmu".

Niemalże cała akcja filmu toczy się w zmierzającym do Chicago pociągu pełnym dojeżdżających do pracy ludzi, którzy pokonują tę trasę każdego dnia. Dla jednego z pasażerów nie jest to jednak normalny dzień. Colter Stevens, pilot helikoptera Blackhawk w armii amerykańskiej, ma do wykonania niewiarygodne zadanie. "Budzi się pewnego dnia w pociągu, nie mając pojęcia, w jaki sposób się tam znalazł", opowiada Gyllenhaal. "Siedząca naprzeciwko niego Christina zachowuje się tak, jakby go znała. Jest całkowicie zagubiony. Nagle w szybie zauważa swoją twarz - tylko że to nie jest jego twarz". Colter szybko odkrywa, że został przeniesiony do pociągu z odległej o kilka godzin przyszłości. "Tej technologii, nazywanej w filmie source code, nie rozumieją nawet postaci, które odpowiadają za jej wdrożenie", wyjaśnia Ripley. "Co się dzieje ze światem source code, kiedy go opuszczamy? Nie wiemy. Czy on w ogóle istniał przed naszym pojawieniem się, czy tym aktem właśnie go stworzyliśmy? Nie wiemy".

Gyllenhaala, który wystąpił w innym filmie o podróżach w czasie - kultowym "Donnie Darko", zaintrygowało główne założenie filmu, a także wyzwanie aktorskie wpisane w ten projekt. "Fascynuje mnie pojęcie czasu, więc z chęcią zagłębiłem się w tę historię", wspomina aktor. "Musiałem przyswoić wiele rzeczy, szczególnie w okresie przygotowawczym, by lepiej zrozumieć Coltera. Jego życie sprowadza się do ciągłego powtarzania tych samych ośmiu minut".

Zaraz po podpisaniu kontraktu Gylenhaal zasugerował producentom, by porozmawiali z reżyserem Duncanem Jonesem, którego pierwszy film - "Moon" - zrobił na aktorze ogromne wrażenie. "Moon jest imponujący od pierwszej do ostatniej minuty", wyjaśnia. "Gdy go oglądałem, zrozumiałem, że Duncan znakomicie rozumie język kina. Od razu wiedziałem, że chcę z nim pracować". Gordon posłuchał się Gyllenhaala, obejrzał "Moon" i spotkał się z Jonesem. "W swoim debiucie był w stanie znakomicie wykorzystać filmową przestrzeń i za pomocą jednego aktora stworzyć emocjonujące widowisko", opowiada producent. "Znaczna część naszego filmu dzieje się w jednym czy dwóch wagonach pociągu, lecz nie czuć żadnej klaustrofobii, lecz ciągły rozwój akcji". Rousselet dodaje: "Duncan wniósł do projektu swoją wyjątkową zdolność postrzegania świata poprzez jego cechy wizualne. Podchodzi z równą pasją do strony wizualnej, prowadzenia aktorów oraz narracji. To twórca kompletny". "Duncana interesuje modyfikowanie rzeczywistości", mówi Gyllenhaal. "Jednocześnie zawsze dociera do sedna tego, co funkcjonuje czasami jedynie w podświadomości. I w "Moon", i w "Source Code" protagonista czuje się z początku zagubiony i musi poradzić sobie z nieznaną mu sytuacją. Próbuje odkryć, co tak naprawdę tam robi i dlaczego się tam znalazł".

Pomimo wszelkich pochwał i wyróżnień, które spadły na Jonesa za "Moon", twórca z początku nie chciał angażować się w kolejny projekt z gatunku science fiction. "Pokochałem jednak scenariusz. Był świetnie napisany, bez dłużyzn, a akcja pędziła na złamanie karku. Jestem także wielkim fanem Jake'a Gyllenhaala. Nie chciałem stracić możliwości pracowania z nim na planie". Kiedy projekt miał już reżysera, Jones i Gyllenhaal zaczęli wprowadzać do fabuły swoje pomysły. Każdy z nich miał konkretne wyobrażenie tego, w jakim kierunku powinna podążyć cała historia. "Udało nam się podjąć wspaniałą współpracę", wyjaśnia Jones. "Dodaliśmy fabule nieco więcej humoru. Podnieśliśmy także znaczenie filmowej historii miłosnej, która zyskała wiele wzruszających momentów".
k2.jpg (143478 bytes)
Jakkolwiek było to dla Jonesa kuszące, zrezygnował z wgłębiania się rozległy świat fantastyki naukowej i skoncentrował na narracji. "Gdybym pozwolił sobie na zbytnią zabawę motywami science fiction, przesłoniłoby to całą filmową opowieść", mówi reżyser. "Od dawna interesuję się filozofią i nauką, więc dosyć łatwo załapałem, o co w tym wszystkim chodzi. Przyswoiłem reguły tego świata oraz zasadność całej historii, ale nie mogłem sobie pozwolić na przesadę". W zamian Jones skoncentrował się na odkrywaniu przed widzem kolejnych elementów filmowej łamigłówki, które pojawiają się na ekranie wraz z kolejnymi source code'ami. Jones wyjaśnia: "Prowadzenie narracji było bardzo ciekawym doświadczeniem. Liczba lokacji jest bardzo ograniczona, więc pytanie, w jaki sposób sprawić, by w momencie, kiedy bohaterowie wracają do jednej z nich, będą potrafili wyczuć, że coś się zmieniło, nawet jeśli te zmiany są bardzo subtelne?"

"Piękno tego scenariusza polega na tym, że w świecie, w którym wylądował Colter wszystko się nieustannie zmienia", dodaje Jones. "Bohater wraca za każdym razem do pociągu z większą wiedzą i świadomością tego, co się wokół niego dzieje. Wyzwaniem było nakręcenie kolejnych source code'ów tak, by utrzymać zaangażowanie w opowiadaną historię". Co więcej, według słów reżysera "Source Code" jest wyśmienitym przykładem nowej fali eksploracji możliwości oferowanych przez kino science fiction. "Będę usatysfakcjonowany, jeśli część publiczności wyjdzie z kina zadowolona z obejrzenia dynamicznego połączenia historii miłosnej oraz scen akcji, a druga część wróci do domu zaintrygowana zakończeniem i zastanawianiem się nad tym, jak do tego wszystkiego mogło dojść". Mark Gordon dodaje: Ten film ma wszystkie elementy dobrego kina rozrywkowego, jednak chciałbym, żeby ludzie wychodzili z sali, myśląc o tym, jak bardzo życie jest cenne. Obojętne, czy to osiem minut, czy całe życie, każdy powinien doceniać dany mu czas. Wszyscy miewaliśmy złe dni, ale życie jest po prostu piękne i warto to codziennie zauważać".
k5.jpg (70986 bytes) k6.jpg (60414 bytes)
OBSADA

W "Source Code" pojawia się tylko kilka postaci, ale każda z nich pełni kluczową rolę w rozwijającym się na oczach widza dramacie, co w efekcie oznaczało, iż każdy aktor występujący w filmie musiał dostosować swoją grę do niezwykłych okoliczności fabularnych. "Mieliśmy pewność, że zatrudniliśmy odpowiedniego reżysera", wyjaśnia Gordon. "Następnym niezwykle ważnym etapem było dobranie reszty obsady. Swoją rolę postrzegam tak, że jeśli uda mi się znaleźć reżysera i aktorów to osiemdziesiąt procent mojej pracy zostało wykonane. Później pozwalam tym ludziom robić to, co potrafią najlepiej".

Najważniejszym członkiem obsady jest Gyllenhaal. "Jake znakomicie wczuł się w założenia filmu", wyjaśnia Phillippe Rousselet. "To nasz największy skarb. Jest pełen pasji, potrafi ciężko pracować i wnosi wiele kreatywnych pomysłów. Ciągle mu powtarzam, że powinien spróbować swoich sił w reżyserii, ponieważ ma do tego wielki talent. Uwielbia pokazywać na planie swoją kreatywność i próbować nowych rzeczy. Był siłą napędową tego filmu". Gyllenhaal opowiada, że pierwszy dzień zdjęć okazał się kluczowy dla wszystkich członków obsady, ponieważ sceny, które wtedy odegrali, musieli powtarzać - w różnych konfiguracjach - przez resztę swojego czasu na planie. "Gdy tylko uruchomiliśmy pierwszy source code - czyli pierwsze pojawienie się bohatera w pociągu - każda kolejna scena musiała wpasować się w tę linię narracyjną", wspomina reżyser. "Następnie za każdym razem lekko modyfikowałem scenariusz, żeby spróbować osiągać inne rezultaty. Bywały dni, kiedy zatrzymywaliśmy pracę na planie na jakąś godzinę, żeby upewnić się, czy nigdzie nie popełniliśmy żadnego błędu".

Filmowcy mieli długą listę wymagań dla aktorki, która miała się wcielić w Christinę, obiekt uczuć Coltera. Kobieta staje się swego rodzaju opoką dla głównego bohatera. "Musieliśmy być pewni, że mamy kogoś, z kim postać grana przez Jake'a będzie się w stanie emocjonalnie związać", wyjaśnia Gordon. "Dzięki niej to zadanie staje się dla niego osobiste. Colter chce osiągnąć coś więcej, niż tylko uratować pasażerów. Szukaliśmy osoby zabawnej, czarującej, nieco żywiołowej, kogoś, kto będzie potrafił zrobić wrażenie, nie mając zbyt wiele czasu ekranowego - przecież ona przeżywa ciągle te same osiem minut! Michelle Monaghan jest cudowną aktorką, bardzo ciepłą, wrażliwą, szczerą. To kluczowe cechy dla tej roli". Jones widział aktorkę w "Kiss Kiss Bang Bang" i był przekonany, że będzie pasowała do założonej przez niego koncepcji. "Naszą pierwszą rozmowę przeprowadziliśmy za pomocą Skype'a", opowiada. "Od razu zaczęliśmy się dobrze dogadywać". Monaghan nie potrafiła oprzeć się projektowi, który łączył w sobie intrygujący scenariusz oraz gwiazdorską obsadę. "Zaciekawiło mnie wyzwanie zagrania postaci, która wciąż przeżywa ten sam moment, nie zdając sobie z tego tak naprawdę sprawy", wyjaśnia aktorka. "Sednem tej roli było podkreślenie pewnych niuansów związanych z tą postacią. Takie wyzwanie zmusza cię do wzmożonej kreatywności, ponieważ kręcisz w zasadzie ciągle te same sceny i dialogi, ale za każdym razem starasz się, żeby wyszło lekko inaczej".

Jones od razu zauważył, że pomiędzy aktorami z miejsca wywiązała się niezwykła chemia. "Wyglądali razem niesamowicie. Michelle nie bała się próbować nowych rzeczy, co było wspaniałe, ponieważ Jake jest w tym najlepszy. Kiedy pracowali razem, od razu kręciliśmy kilka kolejnych ujęć ze scenariusza, po czym oni zaczynali je powtarzać, improwizując różne warianty scen. Jake zmuszał ją do wytężonego wysiłku, ale nigdy jej nie zniechęcił. Reagował na najmniejsze nawet zmiany w jej grze, a to dawało Michelle możliwość lepszej eksploracji swojej postaci".

Monaghan opowiada, że styl pracy Jonesa to połączenie bardzo starannego przygotowania oraz wyluzowanego podejścia na planie. "Duncan wydaje się w ogóle nie posiadać żadnego ego. Jeśli coś mu się podoba, daje ci znać, a jeśli nie, będziesz musiała zrobić to inaczej. To, że można mu zaufać, daje ogromny komfort psychiczny". Aktorka dodaje: "Rozrysowuje każdą pojedynczą scenę na storyboardach. W ten sposób aktorzy i ekipa zawsze wiedzą, co chce osiągnąć w danym momencie filmu. Jednocześnie jest bardzo otwarty na propozycje modyfikowania scen. To bardzo inspirujące".

Vera Farmiga dołączyła do obsady zaraz po otrzymaniu nominacji do Oscara za "W chmurach". Jej bohaterka, Coleen Goodwin, jest kapitanem amerykańskich sił powietrznych oraz osobą nadzorującą misję Coltera. "Jest niczym człowiek kryjący się za głosem wielkiego Oza, prowadzący głównego bohatera na spotkanie z obydwoma światami, w których ten musi się ciągle na nowo odnajdywać", wyjaśnia Farmiga. "Jedną z przyjemności pracowania z Verą jest fakt, iż na z jej twarzy można odczytać naprawdę wszystko", wyjaśnia Jones. "Jest w stanie komunikować emocje swoich bohaterek za pomocą subtelnych ruchów i gestów. W filmie nie ma zbyt wiele okazji, by pokazać swoją aktorską elastyczność, ponieważ wszystkie jej sceny dzieją się w tym samym otoczeniu, ale dzięki swoim umiejętnościom sprawia, że jej postaci łatwo się nie zapomina", dodaje reżyser. Dodatkową komplikacją było to, że rozmowy Goodwin z Colterem nie odbywają się twarzą w twarz. To trudne dla aktora - rozmawiać z kimś, kogo się nie widzi". Farmiga nakreśla paralelę pomiędzy takim trybem pracy a randkami przez internet, czyli kolejną sytuacją, w której ludzie tworzą osobiste więzi bez fizycznej obecności. "Specyfika filmu, czyli bohaterów funkcjonujących w dwóch odmiennych światach, sprawiła, że rzadko kiedy przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu.", wspomina aktorka. "Pracowałam w zasadzie tylko z głosem Jake'a, choć on mi chętnie pomagał i często powtarzał swoje kwestie poza kamerą".

Tak jak reszta obsady, Farmiga widziała wcześniej "Moon" i wyczekiwała możliwości pracy z Jonesem. "Znając jego wcześniejszy film, wiedziałam, że musi być z natury bardzo inteligentnym człowiekiem, filozofem", wyjaśnia aktorka. "Wydaje mi się, że Duncan musi mieć własne doświadczenia z negocjowaniem pomiędzy tym, co rzeczywiste i iluzoryczne. To twórca, który opowiada swoje historie za pomocą psychiki głównych postaci. Wszystko tkwi w szczegółach. Jego praca nadaje humanistycznego ciepła gatunkowi, który zbyt często opiera się na szczegółach technicznych i twardej fabule". Aktorka uważa także, że publiczność powinna uznać "Source Code" jako zaproszenie do dyskusji. "Mam nadzieję, że widzowie wyjdą z kina i spróbują spojrzeć inaczej na samych siebie, na rzeczywistość, w której funkcjonują. Dobre filmy zawsze przekazują to samo - zachętę do redefinicji samego siebie".

Szefem Goodwin jest nieco tajemniczy dr Walter Rutledge, w którego wciela się Jeffrey Wright. Filmowcy chcieli do tej roli kogoś, kto potrafiłby poruszać się z łatwością po cienkiej linii pomiędzy graniem bohatera i złoczyńcy; kto by potrafił oddać obie strony ambiwalentnej osobowości i pozostawić widza z niewiedzą, czy oglądana postać była dobra, czy zła. Wright był do tego idealny. Paradoks zawarty w tej postaci doprowadził nawet do poważnych dyskusji pomiędzy aktorem i reżyserem - chodziło o to, kim Rutledge naprawdę jest. "Jest tym dobrym? Czy może złym? Próbowaliśmy podejść do niego z kilku różnych stron, żeby się przekonać, kim tak naprawdę jest", wyjaśnia reżyser. Cokolwiek robi na ekranie, jakkolwiek niemoralne i nikczemne to się wydaje, on zawsze potrafi odpowiednio uzasadnić swoje działania. Chce uratować jak najwięcej ludzkich żyć. Biedny Colter Stevens ma po prostu pecha, że to właśnie na niego pada największy ciężar tych ambiwalentnych decyzji", dopowiada reżyser.

Wrighta zainteresował pomysł tego, co sam określił mianem "postrzępionego thrillera z elementami osadzonymi we współczesności". Aktor wyjaśnia: "Ten scenariusz sprawił, że zacząłem się zastanawiać nad obecną rzeczywistością, co nadało mu jeszcze większego dreszczyku emocji. Nie każdy film musi zawierać jakieś przesłanie, ale staram się występować w projektach, które mają jakieś znaczenie, nawet jeśli forsują również pewien eskapizm". Przygotowując się do swojej roli, Wright nauczył się o technicznej stronie opowieści więcej, niż się spodziewał. "Internet to niewiarygodnie bogata przestrzeń do wyszukiwania informacji potrzebnych do stworzenia roli", wyjaśnia Wright. "Czytając blogi i oglądając wypowiedzi naukowców na YouTube, dowiedziałem się o najnowszych odkryciach w kategorii mechaniki kwantowej. Słysząc pasję, z jaką niektórzy z nich opisują swoją pracę, byłem w stanie uzupełnić swoją postać ciekawymi cechami charakteru". Wright na dodatek uważa, iż ukazywane w filmie technologie nie są tak naciągane i odległe, jakby się to mogło wydawać. "Nie wiemy, co nas czeka w filmie. To ekscytująca podróż, która pozostawi widzów z wieloma emocjami i refleksjami". Aktor wspomina o emocjach, bowiem jednym z głównych tematów filmu jest subtelny hołd dla kobiet i mężczyzn, którzy poświęcają się dla dobra innych. "Uważam, że podskórnym motywem jest kwestia odwagi, poświęcenia i honoru - widzowie z pewnością będą w stanie to wychwycić spomiędzy kadrów".

W późniejszej fazie procesu przygotowawczego filmowcy dodali do scenariusza postać Maxa Denoffa, który uosabia przeciętnego, pełnego złości człowieka dojeżdżającego dzień w dzień kilka kilometrów do pracy. Gdy bohater ten stał się człowiekiem z krwi i kości, ewoluował w kogoś na kształt komika scenicznego, który ma ograniczoną ilość czasu na swój występ, ale jego ego nie posiada żadnych granic. W Denoffa wcielił się kanadyjski komik Russell Peters. "Jego zdaniem to właśnie on jest najważniejszą osobą na świecie. Stworzyłem go z postaci, które grałem przez 21 lat swojej kariery scenicznej", wyznaje komediowy weteran.

Ku rozgoryczeniu Jonesa kilka z najlepszych scen z udziałem Petersa zostało wyciętych na stole montażowym. "Musieliśmy pamiętać o kategorii wiekowej filmu", wyjaśnia reżyser. "Russell mówił mnóstwo śmiesznych rzeczy, ale wiele z nich było "dla dorosłych". Peters podszedł do swojego zadania z pełnym profesjonalizmem, odnajdując w tej opowieści kilka ciekawych osobistych refleksji. Komik wyjaśnia także, że ten film jest w równej mierze kinem akcji, co historią miłosną. "Facet stara się uratować tych wszystkich ludzi w pociągu, ale zakochuje się w dziewczynie, z którą codziennie spotyka się w przedziale. Patrzę na nich i zastanawiam się, co sam bym zrobił w takiej sytuacji? Próbowałbym ratować tych wszystkich ludzi?"
k7.jpg (133420 bytes)

WSZYSCY NA POKŁADZIE

Cechą charakterystyczną filmów Duncana Jonesa stała się bogata szata wizualna oraz kreatywność w ukazywaniu technologii, która jeszcze nie istnieje. Twórca twierdzi, że pomogła mu w tym jego wczesna kariera w reżyserowaniu reklam, dzięki którym nauczył się opowiadać za pomocą obrazu. Te doświadczenia, jak sam mówi, pozwoliły mu bardziej docenić estetykę każdego z filmowych ujęć. Na potrzeby "Source Code" Jones zebrał mocną ekipę, by zrealizować swoje założenia wizualne. Najważniejszym jej członkiem był znakomity operator filmowy Don Burgess. "Nasze wcześniejsze doświadczenia były kompletnie odmienne", opowiada Jones. "On pracował przy dziesiątkach filmów, podczas gdy ja dopiero zaczynam. Z pracy przy reklamach wyniosłem świadomość tego, iż istnieją pewne wymogi i ograniczenia, które należy brać pod uwagę podczas realizacji własnych filmowych wizji. Wydaje mi się jednak, że obaj byliśmy równie zaskoczeni wyzwaniami, które stanęły przed nami przy pracy nad stroną wizualną filmu opartego na ograniczonej liczbie lokacji".

Jones pracował blisko ze scenografem Barrym Chusidem, aby stworzyć kilka różnych planów zdjęciowych. "Rozmawialiśmy z Barrym długo o tym, w jaki sposób wykorzystać nasze projekty do maksimum", opowiada Jones. "Potrzebowaliśmy trzech różnych, specjalnie zaprojektowanych środowisk: pociągu, kapsuły oraz laboratorium dowodzonego przez Goodwin i Rutledge'a". Chusid odwzorowywał już z wielkimi sukcesami światy wszelakiej maści i w tym wypadku zaczął od prostego założenia: potrzebowali pociągu. "No cóż, jaki jest naprawdę ten pociąg?", pyta się z uśmiechem. "Czy to współczesny pociąg? Może machina z epoki? Pociągi europejskie wyglądają zbyt nowocześnie, a niektóre amerykańskie są za stare. Nie chcieliśmy, by wyglądało to tak, jakbyśmy podróżowali do przyszłości lub przeszłości".

Pierwsza decyzją było więc ustalenie, czy wykorzystać istniejący pociąg, czy może zbudować cały od zera. Jednak filmowcy dosyć szybko podjęli decyzję, że muszą ograniczyć film do zbudowanych lokacji, ażeby utrzymać ciągłość tego, co pasażerowie pociągu - oraz widzowie w kinach - będą widzieć za oknami. Inspiracją dla zbudowanego pociągu była bardzo realistyczna koncepcja. "Tym planem zdjęciowym oddajemy cześć chicagowskiemu metru, tyle że jest to nasza, nieco zmodyfikowana wersja istniejącego w rzeczywistości pociągu", wyjaśnia Chusid. Wagon pociągowy został zbudowany tak, by mógł zostać szybko rozebrany, aby ułatwić poruszanie się kamery i pozwolić na niemal nieograniczony ruch w kadrze. "To jak klocki Lego", wyznaje Chusid. "Można je rozłożyć na milion małych kawałeczków. Wielkości, szerokość i wszystkie proporcje zostały dostosowane do naszych konkretnych celów".

Wagon stał się jednym z głównych planów zdjęciowych filmu i przez cały film udawał kilka różnych części pociągu. "To piękna konstrukcja", wzdycha Jones. "Ale także pewnego rodzaju potwór. Podczas gdy zbudowanie czegoś tak elastycznego pod względem konstrukcyjnym było strzałem w dziesiątkę, taki plan zdjęciowy zaczął nam narzucać swój własny styl". Pociąg zbudowano na specjalnym urządzeniu, dzięki któremu filmowcy mogli wiernie odwzorować ruch jadącej po torach maszynerii. Za każdym razem, gdy pociąg ruszał, zewnętrzny plan musiał zostać starannie dostosowany do kąta, z którego kręcono dane ujęcie. "Wszystko, co widać za oknami, to green screen", wyjaśnia Jones. "Nasz koordynator efektów specjalnych Louie Martin pojechał do Chicago i nakręcił sporo materiału, który posłużył w kreowaniu rzeczywistości za oknem. Musieliśmy wypełnić tło wszelkiego rodzaju detalami, żeby dopasować to do kąta ustawienia kamery".

Środowisko laboratoryjne, w którym przebywają Goodwin i Rutledge, stanowi doskonały przykład tego, w jaki sposób Jones i jego ekipa wykorzystali obraz do opowiedzenia fabuły. "Wszystko, co znajduje się w laboratorium, zostało stworzone w jednym tylko celu - żeby wspomóc narrację", wyjaśnia Chusid. "Zorganizowaliśmy burzę mózgów na temat pomysłów na wizualne opowiedzenie historii programu source code'ów. Wszędzie, gdzie się spojrzy, są porozrzucane wskazówki względem tej zagadki. Wraz z rozwojem filmowej narracji odkrywamy powolutku wszystkie tajemnice i pozwalamy widzom wkładać poszczególne fragmenty puzzli na właściwe miejsca". Natomiast kapsuła, która pozwala Colterowi na podróż w czasie i przestrzeni, pozwoliła filmowcom na prawdziwą kreatywność. "W scenariuszu jej opis nie zajmuje wiele miejsca, więc mieliśmy w zasadzie wolną rękę w kreowaniu jej wyglądu", opowiada Jones. "To bardzo dziwna rzecz, ale zapewniła nam najwięcej artystycznej wolności".

W ostatecznym rozrachunku wszystkie decyzje podjęte przez Jonesa i Chusida zostały oparte o emocjonalne i fizyczne doświadczenia wynikające z fabuły "Source Code". "Razem z Duncanem spędziliśmy sporo czasu na rozmowach o zakładanych elementach science-fiction", opowiada Chusid. "Obaj jesteśmy pragmatykami, skupialiśmy się więc na samych praktycznych kwestiach". W ten sposób byli w stanie utrzymać wszelkie technologiczne nowinki, które pojawiają się na ekranie, w konwencji wiarygodnej, utrzymując środek ciężkości filmu na stricte humanistycznej opowieści. "To tak naprawdę historia o związkach;, w jaki sposób ludzie nawiązują ze sobą głębsze więzi", wyjaśnia Jones. "Chciałem utrzymać zainteresowanie widza na tym poziomie. Chodzi o Coltera i Christinę, a także Coltera i Goodwin. Cała reszta ma znaczenie jedynie w odniesieniu do tych relacji".

ZA INFORMACJE DZIĘKUJEMY DYSTRYBUTOROWI Monolith Films